Rafa Ello44

 
registro: 17-11-2017
„Raz w roku jedź do miejsca, w którym jeszcze nigdy nie byłeś.” Dalai Lama
Pontos97mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 103
Último jogo

BURZA NA ZAWRACIE

66062316.jpg

   Ta wędrówka odbyła się już dawno. Nawet nie pamiętam dokładnie w którym roku. Miałem chyba jakieś 13 - 14 lat. Nie było to moje pierwsze spotkanie z Tatrami, ale z Wysokimi - owszem.
    Zatrzymaliśmy się w Murzasichlu u zaprzyjaźnionego - od kilku wcześniejszych pobytów - górala 'z odzysku' /urodził się w Stanach, gdzie wcześniej wyemigrowali jego rodzice/. Zawsze panowała u niego sielska, swojska atmosfera. Było nas czworo: ja, Paweł Edyta, no i oczywiście Daśko - czyli nasz 'guru'. To doświadczony taternik, który doskonale wprowadzał nas w piękny i tajemniczy, a zarazem zaklęty świat gór.
Siedzieliśmy tu już kilka dni i 'aklimatyzowaliśmy' się w niskich partiach Tatr, dolinach. Pogoda nie pozwalała na bardziej ambitne wyzwania. Dopiero chyba czwartego dnia dotarły do nas z TOPR-u przyzwoite prognozy. Wyruszyliśmy na długo przed świtem.
Nie ma nic ciekawego w nocnej wędrówce po kiepskiej drodze. Wiadomo: ciemno - więc widoków żadnych, a i drobny kapuśniaczek oraz mgła nie napawały nas optymizmem. Na szczęście gdy się nieco rozwidniło, chmury się podniosły i miejscami nawet prześwitywał błękit nieba.

66062317.jpg

Jak to na początku października bywa - na szlaku pusto i cicho, co bardzo nam odpowiadało. Rozpogodziło się zupełnie. Kilka obłoczków na niebie tylko dodawało uroku naszej wędrówce. Prawie płaska ścieżka okalała podstawę Kościelca... Nieco wyżej piękny, niemal panoramiczny widok na Żółtą Turnię i szerokie dno Doliny Gąsienicowej wchłaniały nas z każdym krokiem.
Po kilkunastu następnych minutach już cały Kościelec skrzył się w promieniach słońca, a nad progiem Doliny Koziej ukazywał szczegóły swej potęgi Kozi Wierch. Góry odkrywały swą rzeźbę, koloryt i dostojne, surowe piękno. W niektórych miejscach, w załomach skalnych leżał jeszcze zeszłoroczny, brudny śnieg...

66062326.jpg

Podchodzimy pod Zawrat. To właśnie wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z łańcuchami na szlaku. Daśko, jako nasz 'guru' wytłumaczył, że jeżeli mamy pewny chwyt, stopień w skale, to lepiej łańcuchów się nie chwytać - one też przyczepione są do skały... Pewny chwyt jest bardziej bezpieczny od najlepszego łańcucha. Trochę nas to wtedy zdziwiło, ale po latach stwierdzam, że miał całkowitą rację.
Wspinało nam się wspaniale! To było coś! Szedłem pierwszy, a jako ostatni Daśko, który uważnie obserwował nasze poczynania i często doradzał - bardziej w lewo lub prawo, chwyt nad głową... Było to naprawdę ekscytujące i nie miało znaczenia, że codziennie tą samą drogę pokonują setki innych ludzi. My to robiliśmy własnym, rzadko stosowanym sposobem. Byłem wtedy dumny - nie tknąłem się 'żelastwa' ani razu!
Na Zawracie opanowała nas radość. Nie trwała ona jednak zbyt długo. Dosłownie w ciągu kilku minut niebo nad Świnicą zrobiło się niemal czarne. Po chwili rozległ się ogłuszający grzmot, a światło błyskawicy rozświetliło okoliczne szczyty. Lunął zimny deszcz. To była po prostu ściana wody. Widoczność zmalała do kilku metrów. Jak najszybciej ubieraliśmy się w przeciwdeszczową odzież, ale i tak nasze koszule czy swetry były już wilgotne. Zerwał się wiatr i nie sposób było odwrócić twarz przeciw jego podmuchom. Woda zalewała oczy, a lodowaty wiatr wpychał oddech z powrotem do płuc. Chcieliśmy się gdzieś schować, ale przecież dookoła same głazy. Wszyscy zgadzaliśmy się z Daśkiem, że  jedynym sensownym wyjściem a tej sytuacji jest natychmiastowe zejście w dół. Wiedzieliśmy, że ulewa może potrwać nawet kilka godzin. Temperatura gwałtownie spadała, więc obawialiśmy się oblodzenia czy nawet opadu śniegu.

66062328.jpg


Schodziliśmy do Pięciu Stawów, ponieważ szlak ten był bardziej bezpieczny (brak łańcuchów, które mogą przyciągać pioruny) i szybszy. Unikaliśmy podawania sobie rąk i podpierania się dłońmi - to również może być niebezpieczne. Szliśmy jeden za drugim uważając, by nie stracić z oczu poprzednika.
Zejście zajęło nam prawie dwie godziny. Przestało padać i wokół schroniska brać turystyczna suszyła na głazach swoje przemoczone ciuchy. My również przebraliśmy się w suche rzeczy. Miny mieliśmy trochę smutne. Teraz, kiedy emocje opadły żal nam było straconej okazji. Przecież tak blisko byliśmy... Mogliśmy dość nieco wyżej, dalej... Jednocześnie doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że decyzja o zejściu do schroniska była jak najbardziej słuszna. Jako puentę zacytować można zdanie wypowiedziane przez Annę Czerwińską: "Znajomość gór polega na umiejętności powrotu"
   Na zakończenie jeszcze jeden z moich ulubionych cytatów: "Ujarzmić góry, pokonać góry... Zawsze mnie to śmieszy: zadufanie ludzkie, zarozumiałość i pycha. Można ujarzmić swój lęk, siebie pokonać w górach, ale nie góry. One zawsze pozostaną nieujarzmione, niepokonane i wolne. Choćby się je odrutowało stalowymi linami kolejek, choćby pobudowało się w nich hotele z pięcioma gwiazdkami. Tak, można je zniszczyć - i to człowiek skutecznie robi. Ale nie można ich pokonać. Są wolne i dają wolność"  (ks. Roman E. Rogowski).
.