Mausee

 
Присоединился: 02.10.2018
Przyjaciół wcale nie poznaje się w biedzie. Przyjaciół poznaje się po tym, jak znoszą twoje szczęście.
новый уровень: 
очков нужно: 59

Nie umiem i już

Nie umiem ci ja pisać wierszy    
nie umiem, no taki już los       
Mozolnie spisuję wers pierwszy   
i czytam go potem na głos        

Pomimo, że wers jest gotowy      
nie znajdzie się doń żaden rym   
bo muza ma jest z Częstochowy    
a mnie wszak potrzebny jest Rzym

by laur na mej muzy skroni       
właściwie ją zmotywował          
a ona się przed tym wciąż broni  
po kątach ciągle się chowa       

Czasami gdzieś znajdę ją smutną  
z butelką rouge semi-sec     
ubraną w koszulę ciut brudną     
mruczącą "ohyda... szmelc"      

Cóż, takie to muzy dziś mamy     
niepewne swych wdzięków ni cnót  
Bębniące rymidła z reklamy       
do disco-polowych nut     

Nie umiem więc spisać ja wiersza     
lecz stresu nie czuję, jest luz     
bo wiem, że nie jam tutaj grzeszna: 
nie moja to wina lecz muz!

----
Trochę się rytm zgubił, ale co tam... w końcu Muzy wina ;)

*edit: z dedykacją dla K. - za motywację do próby :) A tak swoją drogą: nie leń się tylko pisz, bo robisz to naprawdę dobrze.




Winter is coming...

Nagie, chylące się ku drodze, powyginane ramiona drzew. Wilgotne liście zalewają niemal każdy skrawek ziemi, gdzieniegdzie tylko pozwalając żółknącej trawie na ostatni jesienny oddech. 
Deszcz sączy się leniwie z nieba, trochę niepewnie, jakby sam nie wiedział zbyt dobrze, czego właściwie chce w ten senny dzień. 
Słońce schowane gdzieś za chmurami, nie nadąża już ogrzewać powoli zastygającej ziemi. Mgły snują się po polach, a spomiędzy drzew, oślepione światłami samochodu, zerkają czujne, srebrzące się punkciki. 
Świat po prostu zasypia, chociaż to i piękne jest i dreszcz lekki przynosi.

A tak dla obudzenia, proponuję niebanalnej muzyki posłuchać. 
Debiutujący, siostrzano-braterski duet, zachwycający młodzieńczą świeżością, w klimatach lekko folkowych, z ciekawym doborem instrumentów (mandolina!)
Jutro mam nadzieję zobaczyć ich na żywo, jako że wyruszyli właśnie w jesienną trasę koncertową :) 

https://www.youtube.com/watch?v=FWDXwrgdm9w&fbclid=IwAR0vX_0xUgXU8sbEtdQyPDokOWxsaZyHc3F7L_vJK2i9un_2KYeX6Od6tno


Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem...

W tym roku miałam radosne plany oddania się obchodom święta niepodległości w gronie lokalnej społeczności w podwarszawskim miasteczku. Kameralnie, wśród znajomych twarzy, zamierzałam przejść się ulicami miasta, posłuchać koncertu lokalnych chórów, orkiestr, a całą imprezę zwieńczyć rodzinnym obiadem w jednej z ulubionych restauracji.
Takie właśnie plany miałam do dzisiejszego popołudnia, kiedy to postanowiłam sobie, w ramach przerwy obiadowej podczas pracy, poczytać jeden z popularnych serwisów informacyjnych. 
Prawie oplułam monitor z wrażenia, kiedy przeczytałam, że w ramach ostatnich dni zarządzania gminą warszawską, pani Hania postanowiła podjąć decyzję o zakazie przeprowadzenia marszu.
No ładnie... pomyślałam. Na do widzenia postanowiła zgrać wszystkim na nosie. A później obudziła się we mnie ta polska buntownicza nuta: jakim prawem ktoś zakazuje mi okazywania  mojego przywiązania do pewnych wartości, mojej dumy z tego kim jestem, mojej narodowej przynależności.
W naszej rodzinie Marsz Niepodległości w pewnym sensie stał się wydarzeniem historycznym. Braliśmy udział w pierwszych większych obchodach 11.11.2011 roku. Zapamiętałam bo data charakterystyczna. Nasz syn miał wtedy 10 lat. Udział w wydarzeniu  nie był wypadem krajoznawczym - był poprzedzony gruntownym przygotowaniem merytorycznym: że Polska była pod zaborami, że w 1918 zakończyła się I wojna światowa i 11 listopada jako data klęski Niemiec została uznana za dzień odrodzenia Państwa Polskiego. I długie rozmowy o tożsamości narodowej i różnych wyższych wartościach.
Dostał też flagę biało czerwoną, która entuzjastycznie wywijał. Jako, że mieszkaliśmy wtedy w warszawskim śródmieściu, wycieczka na plac Konstytucji, na którym rozpoczynał się marsz nie była wielką wyprawą. Tłum wielki się kłębił więc ze względu na syna stanęliśmy trochę z boku, zwłaszcza, że pewien mój niepokój wzbudziły przygotowane na starcie armatki wodne i uzbrojone po zęby kordony policji. Zdawałam sobie sprawę z faktu, że policja ma być przygotowana na próby zakłócenia marszu przez niemieckich nacjonalistów, ale to co zaczęło się dziać później, przekroczyło moje wszelkie wyobrażenia. 
Tłum zaczął się niepokoić, atmosfera podsycana palącymi się flarami i hukiem petard. Nagle na czele marszu policja zablokowała droge. Tłum zaczął napierac. W środku zamieszania znaleźli się wszyscy - prowokatorzy, kibole, rodziny z dziećmi, byli powstańcy oraz przypadkowi gapie. Krzyk, ścisk, napieranie ludzkiej masy - aż się dziwię, że nikt wtedy nie zginął. Kazałam synow schować się za budką kiosku ruchu i nie ruszać się. Obserwowałam. Ludzie zaczęli uciekać, ogólna panika. Poczułam dziwny duszący zapach. Gaz łzawiący. Z tłumu wybiegł chłopiec - może 14 letni, cały zapuchnięty, przecierał niewidzące oczy. Patrzyłam z niedowierzaniem. Wszystko rozegrało się może w 15 minut. Potem tłum ruszył, a moim oczom ukazało się pobojowisko.
Przeszłam placem Kostytucji, nie bardzo wierząc, w to co widzę. Krajobraz niemal jak po wojnie. 
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że nie widziałam w tym wszystkim winy uczestników, a jedynie ich desperację  z powodu uwięzienia w napierającej masie tłumu oraz brutalnego traktowania przez policję. 
Długo otrząsałam się z szoku, bo nie tego spodziewałam się po obchodach z okazji odzyskania niepodległości.
Nie zniechęciło mnie to jednak - rok późnej, może z większa ostrożnością, też wzięłam udział. Kolejne zamieszki, ukrywanie się w bramie, żeby nie dostać lecącą butelką. I tym razem obserwacja policji, która blokowała akcję. I funkcjonariusz, który odłączył się od grupy "kiboli" a następnie zdjął czarną kurtkę spod której widać było napis "POLICJA". Znowu zgłupiałam. O co chodzi?
W kolejnych latach uspokajało się, marsz przechodził bez problemów - aż byłam dumna z mieszkańców naszego miasta, że potrafili poskromić temperamenty i uczcić ten dzień jak należy :)
I nadszedł rok 2018. Moja praworządność kłóci się z poczuciem wolności. 
Marsz stał się nielegalny. Ale gdzieś w mojej słowiańskiej duszy zrodził się bunt i złość na dopuszczalne rozwiązania systemowe. 
I choć to może nie do końca mądre - wezmę udział w tym zakazanym, nielegalnym zgromadzeniu.
Najwyżej w środę będę się martwić o to, czy mogę jakoś załatwić urlop na żądanie ;)